Nie pomoże tu żadna cudowna tabletka ani ostrzykiwanie. Na uraz często pracuje się dość długo i z rehabilitacją jest podobnie – trzeba poświęcić na nią czas i siły, ale zdecydowanie warto – pisze dziennikarz sportowy radiowej „Trójki” Krzysztof Łoniewski.
Najlepiej byłoby, gdyby kontuzje nie zdarzały się wcale, ale niestety potrafią się przyplątać nawet rozsądnemu biegaczowi. Za takiego się uważam. Rozważnie dozuję obciążenia treningowe, staram się pamiętać o właściwym nawodnieniu, regeneracji czy rozciąganiu. Na którejś z przebieżek zaczął mnie jednak pobolewać „Achilles”. Pomyślałem, że to nic groźnego, że rozbiegam i że obejdzie się bez wizyt u specjalistów. Niestety ból nie ustępował tylko przy kolejnych treningach wręcz się nasilał, aż wreszcie musiałem jeden z nich przerwać. Zdałem sobie sprawę, że to nie przelewki.
Na początek trafiłem najpierw w znakomitego i zaprzyjaźnionego ortopedy dr. Macieja Tabiszewskiego. Uważam go, nie tylko ja zresztą, za eksperta z najwyższej półki. Zbadał mnie, wypytał o szczegóły, pocieszył, że to nie musi być nic groźnego i odesłał na USG. Gdy spojrzał w wyniki nie był już takim optymistą. – Niestety nie mam dla Ciebie dobrych wiadomości. Co prawda nie masz zerwanych ścięgien Achillesa, ale wcale nie jesteś od tego daleki. Włókna są rozwarstwione i nie da się temu zaradzić „ad hoc”. Nie pomoże tu tabletka ani nawet ostrzykanie, co często daje błyskawiczne efekty. Na swój uraz pracowałeś dość długo i teraz czeka cię żmudna rehabilitacja – stwierdził lekarz i miał rację w każdym calu. Kiepska perspektywa dla kogoś kto pozytywnie uzależnił się od biegania i robił to latami. Nie pozostało mi jednak nic innego jak oddać się w ręce kolejnego fachowca. Rehabilitantem, który wziął mnie w obroty był fizjoterapeuta Adam Kurek, także specjalista enel-sport. Zerknął na USG, był też bo rozmowie z dr. Tabiszewskim. – Trochę się będziemy spotykać i popracujemy – zaczął. I mówił dalej: – Pocieszę cię, że są dużo trudniejsze przypadki. Na pewno nie jest jednak tak, że wrócisz do biegania po dwóch wizytach u mnie. Nauczysz się za to cierpliwości, a ta się w życiu przydaje, zdążymy się też zaprzyjaźnić i będę jak nauczyciel, który zadaje Ci do domu pracę domową, Nie martw się jednak, nie zasypię cię godzinnymi ćwiczeniami – zapewnił. Jak powiedział tak też uczynił.
Spotkaliśmy się na tzw. terapii manualnej 10 razy. Nie zawsze było przyjemnie. Adam uciskał tam i ówdzie i czasami po prostu piekielnie bolało. Od samego początku zaordynował mi też, zgodnie z obietnicą, zajęcia domowe. Na szczęście to było tylko 20 minut dziennie. Polegało na rozciąganiu ścięgien obu nóg specjalną gumą i ćwiczeniach na drabince polegających na wspinaniu się na stopach i powolnym opadaniu. Z czasem zaczęliśmy zajęcia na bieżni. Najpierw był to marsz, potem trucht, pod sam koniec rehabilitacji już bieganie. Po serii spotkań zrobiłem ponowne badanie USG i okazało się, że… jestem zdrów i mogę wrócić do biegania. Bardzo dziękuję Adamowi i dr. Maćkowi. Rzeczywiście nauczyłem się cierpliwości i… przy okazji znacznie poprawiłem pływanie. Tej aktywności w czasie kontuzji mi na szczęście nie zakazali.
Jaki morał wypływa z tej mojej historii? Biegacze i inni sportowcy amatorzy, nie załamujcie rąk, gdy przytrafi się wam kontuzja! To podobno chleb powszedni osób aktywnych. Ważne by jej nie zlekceważyć, szybko oddać się w ręce specjalistów i solidnie popracować nad powrotem do zdrowia. Specjaliści enel-sport postawią Cię na nogi, potrzebna jest jednak także Twoja determinacja i chęć powrotu do pełnej sprawności. Wiem, że tak właśnie jest, bo sprawdziłem to na własnym przykładzie.